Z daleka już widać delfina. Jest pokaznych rozmiarów, jasnoniebieski. Białe podbrzusze jaśnieje w popołudniowym słońcu. Pysk rytmicznie się zamyka, otwiera. Mozna wdrapać się po drabince do
rozwartej paszczy, zjechać po grzbiecie, przebiec wokół nadmuchanego zwierzaka, wdrapać się, zjechać.
Wypatrzył go mój wnuk. Ze wschodniego ramienia mola wysuniętego daleko w morze wyglądał jak balon, lecz Nicolas, wiedziony bezbłędnym dziecinnym instynktem, rozpoznał w kolorowej plamie obietnice
rozrywki. Delfin wyróżniał się zresztą akcentem barwy na szarym tle plaży. Kiedy podeszlismy bliżej, okazało się, że - prosze bardzo - można zjeżdżać, 5 zł za pięć minut. Dzieciaków sporo, bo
pogoda mało plażowa i niewiele było dla nich do zabawy - lody, pizza, zamki z piasku i ten delfin. Obok jeszcze parę plastikowych zabawek: zjeżdżalnia za następne 5 złotych, poducha do skakania
za 4 zł, tylko powietrze uciekło i trzeba poczekac, aż dopompują...Od delfina wracamy plażą do sanatorium "Azoty". Brzmią dziwnie te słowa razem: "sanatorium" i "azoty". Skąd to połączenie?
Mieszają się warstwy historii. Historia umiera. Tam, gdzie stoi teraz prostokątna bryła budynku "Azoty", szumiał las. Kończyło sie niemieckie miasteczko portowe i uzdrowisko. Na wschód od
Stolpmünde aż do Garder See i jeszcze dalej, do Łeby, ku Gdyni ciągnęły się prastare sosnowe lasy. Wśród łąk i lasów ziem pomorskich rozsypane były zasobne majątki. Od początku XIX wieku
okoliczna szlachta i co bogatsi mieszkańcy miasta Stolp - dzisiejszego Słupska - zjeżdżali na lato do nadmorskiej osady rybackiej. Plaże w Stolpmünde byly szerokie i piaszczyste, zachodnia
narażona na sztormy, ale wschodnia zaciszna, ciągnąca się dlugim, miękkim łukiem wzdłuż malowniczego klifu. Lasy wspaniałe. Klimat dobry. Wioska szybko zyskała renomę letniska. Przyczyniła sie do
tego kolej, wybudowana w 1878 r., która połączyła port z miastem Stolp, 19 kilometrow od wybrzeża na południe. Potem dodano jeszcze drugą, lokalną linię wzdłuż morza, łączącą majątki i wioski:
Saleske, Dünnow, Machmin, Wobesde, Schmolsin...Od dawna zresztą Stolpmünde nie była typową wsią. Choć nie mogła uzyskać praw miejskich z powodu uzależnienia od Stolpu, od czasow średniowiecza
przy ujściu rzeki Słupi działał ważny port, należący do związku miast hanzeatyckich. Lokalni rybacy i szyprowie, rzemieślnicy i karczmarze z łatwością do swych obowiązków dbania o port dodali
usługi dla coraz liczniej zjeżdżających wczasowiczów. W połowie XIX wieku działał tu już zarząd kąpieliska, który starał się o uzyskanie dla Stolpmünde statusu uzdrowiska. Przy końcu XIX wieku
wzdłuż piaszczystej skarpy zbudowano drewniane przebieralnie: na plaży wschodniej kabiny dla kobiet i dzieci, po stronie zachodniej - dla mężczyzn. Systematycznie wzmacniano falochrony,
zabezpieczano plażę drewnianymi ostrogami. Na wysokiej wydmie wyznaczono alejki parkowe. W nadmorskim parku nad plażą powstała elegancka restauracja na palach. Przedłużono molo;
charakterystyczne, podwójne ramiona obejmowały opiekuńczo wejście do portu.Spokojna miejscowość letniskowa szybko przeobraża sie w kurort. Lekarze zalecają kąpiele borowinowe, zimne i ciepłe
kąpiele morskie, wodę zdrojową, wizyty w leśniczówkach. Większe spośród domków rybackich zmieniają się w pensjonaty. Coraz więcej willi - a to w obowiązującym stylu wilhelminskim, z tarasami,
wykuszami i wieżyczkami, a to w stylu szwajcarskim, tonące wśród świerków, dębów i brzóz. Zaczynają funkcjonować pierwsze hotele. Fürst Blücher przy Mittel Strasse znany jest ze swej sali
tanecznej i okazałej sali widowiskowej. Zum Nothafen przy Haupt Strasse zachwala położenie i przystępne ceny: "Siedem minut od dworca kolejowego, trzy minuty od plaży i lasu, ogród z widokiem na
port, wyborna kuchnia, zniżka przed i po sezonie". Stolpmünde wkracza w wiek XX licząc 2000 stałych mieszkańców. Wicekonsulaty - duński, norweski i szwedzki - świadczą o randze handlowej portu.
Liczni wczasowicze - latem przybywa ich kilka tysięcy - świadczą o popularności kurortu. Miasteczko rozbudowuje się, szczególnie w latach 20., kiedy osiedlają się tutaj "optanci" napływający z
Prus Zachodnich i Wielkopolski, ziem przekazanych przez Niemcy Polsce według postanowień traktatu wersalskiego. Wiosna 1935 roku mieszkańcy mogą wreszcie świętować uzyskanie przez Stolpmünde
pełnych praw miejskich. A świętować mają co. Liczba stałych mieszkańców wzrosła do 5000. Kurort jest szeroko znany. Port nowoczesny. Własnie rozpoczyna się jego dalsza rozbudowa, zgodnie z
planami władz w Berlinie, by uczynic go jednym z najważniejszych portow bałtyckich Niemiec. Oglądam stare pocztówki: na tej z 1903 r. spacerowicze przechadzają się po świeżo ukończonym molu
wysuwającym się pól kilometra w morze. Szkoda, że nie mozna odczytać nazwy żaglowca przycumowanego do mola. Na innej duża grupa ciekawskich zebrała się przy porcie. Czekają na przybicie
wycieczkowego statku "Hel". Jaśnieje biały kadłub parowca. Powiewają pogodnie flagi nad pokładem. Fala piętrzy się przy dziobie. Nie wiadomo, czy statek przybywa od strony Krynicy, czy też w
tamtą stronę płynie, wracając z Karlskrony. Kobiety w długich białych sukniach, panowie w garniturach. Wszyscy noszą kapelusze - jasne, słomkowe, zdobione ciemną wstążką wokół ronda. Musiał być
chłodny dzień, panie bowiem mają na ramionach szale w szkocką kratę, żakiety, futrzane etole. Dzieci widać mało. Jedno, drugie, ale giną wśród dorosłych, ubrane tak samo formalnie, tylko spódnice
dziewczynek nieco krótsze, spodnie chłopców sięgają do kolan. Dzień, kiedy ktoś zrobił zdjęcie przed Kurhaus-Pavillon, musiał być cieplejszy. Cienie kładą się długimi pasmami na żwirze parkowych
alejek. A więc jest już późne popołudnie, lecz nikt nie nosi szali ani narzut. Kobiety trzymają w rękach złożone parasolki. Mężczyźni laseczki. Znów bielą się suknie, ciemnieją garnitury. Z
balkonu na drugim piętrze wychyla się ktoś ciekawy. Wysoko na damskich kapeluszach puszą się białe pióra. A potem była wojna. Potem było po wojnie. Budynki niemieckiego garnizonu po zachodniej
stronie rzeki - teraz już zwanej Słupia - zajęły wojska sowieckie i polskie. Lasy na zachód, za Jarosław, aż pod Darłowo, stały się terenem wojskowych manewrów prowadzonych przez Centrum
Szkolenia Specjalistów Marynarki Wojennej. Po wschodniej stronie rzeki, w poniemieckich domach - Stolpmünde przetrwało prawie nietknięte przez wojnę - zaczęło się gnieździć nowe życie. Życie, jak
to życie, było głodne. Żarłocznie zjadało co mogło. Skrzętnością i niedbalstwem przeobrażało wszystko. Nowi przybysze zaczeli napływać już w kwietniu. Tamtego pierwszego lata, w 1945 roku,
zameldowanych było w Ustce 266 Polakow. W lipcu przyjechało następnych 119, we wrześniu - 247. W końcu roku mieszkało już tutaj 1313 Polaków. I Ustka znowu otrzymała prawa miejskie. Tylko Ustką
wcale jeszcze nie była. Poczta uważała, że znajduje się w Nowym Słupsku. Kapitanat portu zaś, że w Słupioujściu. Stacja kolejowa nazywała sie Uszcz, potem Usc. Pieczątka zarządu miejskiego
deklarowala, że zarząd zarządza w Postominie. Jakby nowe władze nie były pewne, gdzie rządzą. Dopiero w maju 1947 r. zarząd miejski ogłosił, że według zarządzenia wojewody szczecińskiego Ustka
bedzie odtąd Ustką. Trzy lata później książki meldunkowe odnotowały nazwiska ostatnich pięciu niemieckich mieszkańców. Z portu w morze znowu zaczęły wychodzić kutry. W centrum miasta, w szkole z
czerwonej cegły na rogu Słowiańskiej i Kardynała Wyszyńskiego (dawniej Berg i Engelbrecht Strasse) - spadzisty dach z wykuszami, brama pod szerokim łukiem w narożnej wieży, wysokie okna - zaczęły
uczyć się dzieci. W neogotyckim kościele pw. Najświętszego Zbawiciela (dawniej św. Mikołaja, patrona żeglarzy i kupców), zaczęto odprawiać msze. W sali tanecznej hotelu Fürsta Blüchera przy
Kosynierów (dawna Mittel) znowu zabrzmiała muzyka, choć tym razem tańczyły zespoły ludowe działające przy mieszczącym sie tu Miejskim Domu Kultury. W pokojach hotelu Zum Nothafen przy ul.
Marynarki Polskiej (dawnej Haupt) urzędowali pracownicy najpierw spółdzielni, potem już przedsiębiorstwa "Łosoś". Latem zaś znowu przyjeżdżali wczasowicze. Dzieci na kolonie. Harcerze pod namioty
na stanicy przy rzeczce Orzechówka. Milicjanci ze Szkoły Milicyjnej w Słupsku. Robotnice z "Włókniarza". Pracownicy Politechniki Wrocławskiej. Pisarze do Domu Pracy Twórczej, do willi, którą w
1890 r. berliński armator wybudował na rogu Chopina i Kopernika, choć kiedy się tam budował, ulice zwały się Park i Draheim. Na przedwojennym planie Pharusa*) Draheim Strasse zamyka ścisłą
zabudowę uzdrowiska. Na wschód od Wilhelms Park zarysowana jest już tylko jedna, bezimienna ulica, dzisiaj Leśna. Potem ciągną się lasy, rozsypują się wśród sosen pojedyncze wille, majątki
pomorskiej szlachty. Na skraju Stolpmünde, w obszernej willi na brzegu piaszczystej wydmy mieściła się szkoła Hitlerjugend, dzisiaj - dom wczasowy "Czarodziejka 5".Jeszcze trochę dalej, na wschód
od "Czarodziejki 5" stoi potężny budynek sanatorium "Azoty". Zakłady w Kędzierzynie musiały być zasobne, dyrekcja dobrze notowana w czasie gierkowskiego boomu dla uprzywilejowanych zakładów
przemysłowych, bo teren na ośrodek wczasowy przydzielono im szczodrą ręką - tuż przy morzu, wsrod lasów. Dom zbudowano z rozmachem, świadczą o tym łazienki, nie wspólne, lecz przy każdym pokoju,
rozmiar pomieszczeń, oddzielne sypialnie i salony, balkony. Kiedy w 1978 r. Ustka uzyskała prawa uzdrowiska, ośrodek wczasowy przeobraził sie w sanatorium. Jest tu sala gimnastyczna, gabinet
lekarski, można otrzymać skierowania na zabiegi w Zakładzie Przyrodoleczniczym. Na rozległym terenie są korty tenisowe, boisko do siatkówki, miniaturowy golf, plac zabaw dla dzieci. Przed
budynkiem wielki parking. Musieli zajeżdżać tu dyrektorzy i inni dygnitarze, zamożni już wtedy na skale gierkowskich przywilejów - z samochodem, z dostępem do luksusowego ośrodka. Zakłady Azotowe
w Kędzierzynie nadal zarządzają osrodkiem, lecz prowadzą go teraz jako hotel otwarty dla turystów, przynajmniej tych zasobniejszych, którzy mogą opłacić koszty doby hotelowej rzędu 100 zł od
osoby za pokój z wyżywieniem. Widać gospodarską rękę - pokoje są wysprzątane, ręczniki plażowe puchate, kuchnia smaczna, trawa starannie przystrzyżona. Czerwone pelargonie w oknach i na balkonach
łagodzą efekt przysadzistej bryły budynku. Panie w recepcji uśmiechają się uprzejmie. Parking przed hotelem, nawet pod końcu sezonu, nadal jest pełny. Wśród samochodów - sporo z niemieckimi
tablicami rejestracyjnymi. Tak sobie myślę, że przynajmniej niektórzy Niemcy widzą Ustkę tak jak my widzimy Grodno, Wilno czy Lwów, gdy jedziemy w tamte strony na rodzinną pielgrzymkę.
Przynajmniej niektórzy muszą sobie mówić: wszystko co ładne to to, co zostało po nas. Nadal rzuca błysk ku otwartemu horyzontowi latarnia morska z 1871 r. Godnie wznosi sie ku niebu wieża
neogotyckiego kościoła. Szumią lipy posadzone kiedyś troskliwie wokół skweru przy Haupt Strasse. Przynajmniej niektórych boli gładka sierść trawnika tam, gdzie kiedyś był stary cmentarz. Nie ma
śladu po wyburzonych grobach. Nigdzie zresztą nie ma śladu. Ustka nie wie, że jest prawnuczką średniowiecznego Stolpmünde. Nowe jest tak zachłannie żywotne. Mocne. I tak bez gracji. Kolą w oczy
blokowiska. Tandetne plomby wstawione pomiędzy solidne kamienice. Jezdnia pełna dziur. Talerze anten satelitarnych wychylające się z balkonów budynków z sypiącym się tynkiem. Ciepłownia
wybudowana w samym centrum miasteczka, tuż koło kościoła. Obok ciepłowni - zwały węgla, góra zwiru, na który wspina sie hałaśliwy, przestarzały ciągnik. Z komina wznosi się widoczny z daleka czub
szarego dymu. Ustka rozrosła się wszerz i wzdłuż. Obrosła w przemysł. Mieszka tu na stałe cztery razy tyle ludzi co przed wojną. Ma nie jedną, lecz cztery szkoły. Liceum. Sześć aptek. Bloki
mieszkaniowe. Dom towarowy. Kino "Delfin". Klub Garnizonowy. Obchodzi święto Ustki i Dni Morza. Odbywają się tu ogólnopolskie regaty w klasie omega, Nocny Bieg Uliczny, rajd rowerowy Szlakiem
Zwiniętych Torow...Miasteczko się rozpełzło, spłaszczyło. Od ulicy - prawie kurort, od podworka - prawie wieś. Ciuchcia do Słupska pracuje ostatnim tchem. Lokalna linia kolejowa została zerwana w
latach 50. Rozebrano obszerne przyportowe spichlerze. W ostatnim, niedawno odnowionym, mieści sie Galeria Sztuki Bałtyckiej, pracownie artystów, dyskoteka. W dawnej sali koncertowej - smażalnia
ryb. W 2000 r. brukuje się wreszcie z dumą plac, ładnie zwany placem Wolności, który był już wybrukowany sto lat temu. Na plaży rażą rozbite płyty resztek jakiegoś betonowego pomostu. Skręcone
żelazne druty sterczą ku niebu w geście biernego trwania. Wymierają falochrony. Nie ma koszy na śmieci. Nie ma przebieralni. Nie ma toalet. Na środku plaży, w atrakcyjnym miejscu niedaleko mola,
stoi wielki namiot. Pod zieloną płachtą płynie piwo. Gra głośna muzyka. Nieopodal jakiś rzutki entrepreneur ustawił plastykowe zabawki-dmuchanki. Możesz sobie za 5 zł przez 5 minut poskakać. A
wieć wracam z wnukiem od delfina ku "Azotom". Wspinamy się na skarpę. Idziemy promenadą, gdzie mimo końca sezonu jest ruchliwie i gwarno. Wzdłuż zielonego pasa parku ciągną się kramy i kramiki.
Sunie tlum spacerowiczow - w szortach, dresach, podkoszulkach, tenisowkach. W rękach lody, ciastka, puszki coca-coli. Tylko w dolnej części starego parku, od strony ulicy Chopina, jest cicho i
pusto. Długo szukałam tego miejsca. Nikt nie potrafił mi wskazac, gdzie stoi pomnik Umierającego wojownika dłuta Josepha Thoraka. Postawili go mieszkańcy Stolpmünde w 1922 r. ku pamięci zabitych
w czasie pierwszej wojny światowej. Wojownik klęczy. Jest bardzo młody. Na nagim torsie wyraźnie rysują się napięte mięśnie. Twarz ma spokojną, skupioną. Prawą rękę wznosi ku górze, opiera o
głowę - w geście bólu? Rezygnacji? W lewej ręce trzyma tarczę. Obchodzę powoli pomnik. Nie ma tablicy. Żadnego śladu, nawet nazwiska rzeźbiarza. Stoje u stóp milczącego. Na tarczy - okręt pod
rozpiętymi żaglami płynie w nieznane. Syrenka waży w dłoni rybę. Kiedyś ten herb niósł z sobą wyraźne przesłanie: okręt sygnalizował międzynarodową rangę portu. Ryba wskazywała na wagę
rybołówstwa, drugie źródło bogactwa miasta. Syrenka reprezentowała urok uzdrowiska, koszącego licznych wczasowiczów. Historia rodzi się na nowo, inna. Plecie dalej. Nie tak jak miało być. Na
opak, z przeciwnymi znakami, zygzakiem. Echo Stolpmünde podzwania w herbie Ustki. W dawne formy wdziera się nowe życie. Wszystko obrasta bluszcz codzienności. Wszystkiemu przyświadcza obojętny
szum morza. Morze wymyka się granicom. Tu kończą się Niemcy, tu zaczyna Polska. Szumi tak jak szumiało, kiedy ze dwieście lat temu zjechała do Stolpmünde na lato pierwsza rodzina jakiegoś
okolicznego dziedzica. Przywieźli ze soba pościel i prowiant. Rozgościli się w chałupie rybaka. Dzieci zbierały kamienie szlifowane falą. Budowały zamki z piasku. Szumi tak, jak szumiało jeszcze
dużo wcześniej, kiedy bracia Świecowie, Jasiek z Darłowa i Jasiek ze Sławna sprzedali w 1337 roku ujście rzeki Slupi - razem z pasem nadrzecznej ziemi, ze sporą już wtedy osadą rybacką tuż przy
morzu - mieszczanom Słupska "na wieczne czasy". Na wieczne czasy - chyba tylko szum. Morze towarzyszy mi w spacerze niespokojnym, lecz równym rytmem. Jarzębina iskrzy sie wśród zieleni sosen.
Jutro wyjeżdżamy, przypomina sobie nagle Nicolas. A nie zbudowaliśmy zamku z fosą. Nie zrobiliśmy korali z jarzebiny...Nie szkodzi, mówię. Nic nie szkodzi. Zrobimy innym razem. Jarzębiny znowu
sie rozczerwienią. Znowu przyjedziemy do Ustki. ---------------------*) Mapę Pharusa, jak i reprodukcje starych zdjęć znalazłam w niewielkiej, ale nadzwyczaj ciekawej książeczce Józefa Jaskuły:
Ustka. Bedeker ("Grawipol" Slupsk, 1993). Bez tej książeczki, przygotowanej z wielką troskliwością, wręcz czułością wobec zapomnianej historii, Ustka pozostałaby dla mnie zaledwie wakacyjną
migawką - kolorową i płaską jak pocztówka. Bez przeszłości i bez większego znaczenia.http://www.dziennik.com/www/dziennik/kult/archiwum/07-12-00/pp-10-27-05.html
Grażyna Drabik (http://forum.gp24.pl/stolpmunde-ustka-t62804/)
Donka (Monday, 12 September 2011 12:10)
A ja właśnie przeglądając rodzinne archiwa stwierdziłam, że Ustka była dosyć popularnym miejscem wypoczynku mojej rodziny. Ciekawe, dlaczego dopiero teraz rzuciło mi się to w oko? Może dlatego, że z racji moich pasji w ciągu ostatnich lat najżywiej byłam zainteresowana południowymi rejonami Polski, tj. Tatrami? Wobec tego w tym roku udało mi się odświeżyć stare szlaki - odwiedziłam Ustkę i spędziłam tam wspaniały tydzień. Polecam gorąco. Naprawdę warto :)
ustka (Wednesday, 14 September 2011 16:34)
Na pewno warto a świadczy o tym ciągłe, rosnące zapotrzebowanie na pokoje do wynajęcia w Ustce i okolicach.